wtorek, 15 kwietnia 2014

4. Głęboka Prawda

Miesiące za miesiącami toczyły się co raz szybciej, wszystko wracało do normy. Mama Belli wróciła do zdrowia, i co najlepsze... Zaczęła się nią opiekować. Chyba to wszystko dało jej sporo do myślenia, zbliżyły się do siebie, tym bardziej Bella co raz mniej mnie potrzebowała. Może wchodziła w etap w którym nie byłem już potrzebny, i z białymi skrzydłami wróciłbym do nieba, by strzec jej z góry...
 Myśl o tym przyprawiała mnie o zawroty głowy, co jest przenośnią, bo takowych nie mam możliwości mieć. Przecież... kiedyś byłem człowiekiem..

Kiedy zdecydowałem się na ten krok, byłem w wieku dwudziestu lat, pamiętam ten dzień jak przez mgłę, ludzkie wspomnienia nie są aż tak... Wyraźne, zresztą wszystko widzę jak przez warstwę satyny. Siedziałem w swoim pokoju, jak zwykle zamknięty i wtulony plecami w ścianę. Cisza wręcz piszczała mi w uszach co doprowadzało mnie do migreny. Walczyłem z myślami, z aniołem jednym na moim ramieniu, a z diabłem na drugim. Wtedy jeszcze nawet nie miałem świadomości, że ktoś nade mną czuwa, byłem. Pusty, zamknięty w swoim odległym świecie. Nie słyszałem głosu rzeczywistości który mnie wołał by pokazać mi rzeczy o których marzyłem. Po prostu wyszedłem, poszedłem na stary most znajdujący się, na krańcach Londynu. Bo tam kiedyś żyłem... Odetchnąłem, i z ostatnim płytkim wydechem stanąłem na poręczy. Zacisnąłem powieki wykonując najcięższy dla mnie krok, kiedy tak lekko stąpałem po ziemi.
Zmieszałem ciało z powietrzem, potem wszystko zniknęło w otchłani w którą wpadłem zostawiając po sobie jedynie, wspomnienia. Chociaż i tak nikt nie wspomina.

W tym momencie, nie wiedziałem że zabijam anioła, a w moim sercu pojawił się odłamek szkła przypominający skrzydło. Ale to zrobiłem, pozbawiłem swojego stróża życia... Moja dziewczynka kończąc ze sobą... zabiłaby również mnie. Wtedy zabrałbym jej duszę do nieba, i oddał całą swoją siłę, by mogła zejść na ziemię i zająć moje miejsce.

Otworzyłem oczy otrząsając się z tych myśli, przełknąłem ślinę i spojrzałem przed siebie. Jasna niegdyś polanka, po której biegała Bella razem ze swoją przyjaciółką, była... Martwa. Wszystko było zniszczone, to była ruina przyrody. Fioletowe kwiaty były uschłe, blade. Wszystko było szare, takie zimne... Przymknąłem powieki, a kiedy ponownie je otworzyłem, byłem tuż obok niej.
Siedziała w na sofie ze swoją mamą i przeglądały stare albumy, uśmiechnąłem się na ten widok i kucnąłem przy niej żeby ucałować jej dłonie złożone na kolanach. Ostatnio całe dnie spędzała z uśmiechem, szczęśliwa...

Nadszedł wieczór, drobna sylwetka Belli już była w miękkiej pościeli, w dłoni trzymała jedną ze swoich książek, których i tak bym nie pojął, nawet będąc człowiekiem. Odłożyła ją powoli, i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Z cichym wydechem oparła podbródek na kolanach, widziałem jak do jej oczu napływają łzy...

Ona wciąż, jest bezsilna...

czwartek, 27 lutego 2014

3.Odbudowa

Cały dzień, upłynął jej spokojnie, i bardzo się cieszyłem. Jutro, wieczorem miała iść do koleżanki, tak sobie to zaplanowała, to nie był dobry pomysł, naprawdę. Ale... co ja mogę oprócz prawienia jej kazań które ona olewa albo ignoruje.

Zeszła na dół, i znów była zmuszona tego słuchać...
-Kurwa Bella zrób z siebie pożytek i wyłącz ten pierdolony zgrzyt! -warknąłem słysząc jego ostry ton w stosunku do niej. Przez który aż podskoczyła, jeśli ona coś lubi, to on ma na to alergię. Po prostu w kuchni miała włączone radio... A on chlał przed telewizorem. Co za pojebany człowiek, wraz z tą myślą odpadło mi jedno piórko.Westchnąłem i zniknąłem, mój mglisty wzrok był już irytujący. Patrzyłem na jej smutne oczy i na to jak zmywa naczynia, stanąłem za nią i objąłem ją żeby się rozluźniła. Kilka słonych łez wpadło do wody, a mnie przeszył porażający ból od karku po dół kręgosłupa. Mówiłem jej żeby nie płakała, że niedługo stąd ucieknie...
Więcej łez spłynęło po jej policzkach, pociągnęła nosem. Ten tyran wstał, podszedł do niej i złapał boleśnie jej podbródek.
-Co ryczysz? -warknął a ona wyrwała się z jego uścisku, i podkuliła w kłębek, chwycił jej włosy i podniósł do prostej pozycji - patrz na mnie, jak do ciebie mówie! -puścił ją a ona odetchnęła głęboko.
-Jesteś tyranem, pożałujesz tego, a teraz odejdź -zmierzyła go ostrym wzrokiem a on spojrzał na nią dosyć zdziwiony, uśmiechnąłem się szeroko w duchu i złożyłem pocałunek na jej karku, a ona poczuła delikatne mrowienie. Szuka siły, wie że ją ma. Podnosi ją garściami z ziemi.

Wieczorem znów usiadła w łazience, i chciała się skrzywdzić, siedziałem przed nią i rozmawiałem z nią wewnętrznie, podniosła się i uśmiechnęła.
-Dziękuje -szepnęła w przestrzeń i poszła się położyć. Siedziałem przy niej kiedy czytała.
W końcu zaczęła zasypiać, ułożyłem ją pomiędzy swoimi skrzydłami ciesząc się jej duszą, która odbudowała, przynajmniej trochę. Była przy mnie, miałem nadzieję, że w końcu nadarzy się okazja żebym mógł zamienić się w prawdziwego człowieka, będąc jej połówką mógłbym jej pokazać wiele... Mógłbym dać jej wszystko.

Zatopiony w tych głębokich myślach odpłynąłem w sen, potrzebując odpoczynku tak jak ona.

wtorek, 11 lutego 2014

2. Rozczarowanie

Całą noc nad nią czuwałem chciałem żeby była bezpieczna. Ująłem delikatnie jej dłonie i ucałowałem blizny, zniknęły, a w zasadzie przeniosły się na moje ręce, dwa razy mocniejsze. Jednak nie przeszkadzało mi to, nawet jeśli pokazałbym się w prawdziwym świecie, ona i tak by ich nie zobaczyła, dla ludzi jestem jak ideał, po prostu nim jestem. Chroniłem ją przed koszmarami i innymi zmorami, pozwoliłem żeby spoczywała w objęciach Morfeusza. Przesuwałem palcami po jej lokach, niestety ona tego nie czuje... Chociaż chciałbym żeby było inaczej, ale chcieć to ja mogę...

Sprawiłem że jej sny były idealne, widziała w nich mnie, i to co chciałbym dla niej zrobić, odpoczywała przy tym seansie wtulona we wszystko co miękkie. Pokazywałem jej każdą cząstkę siebie wiedząc że może niedługo, pozwoli mi przejść do normalnego życia razem z nią. Jestem sługą jej wnętrza. Słucham tylko jego. Ono zawsze ma rację.

Westchnąłem w przestrzeń, wiedziałem że zaraz się obudzi. Jak na zawołanie otworzyła powoli powieki  i wyciągnęła się delikatnie. Uśmiechnąłem się i patrzyłem jak idzie do łazienki żeby się ubrać w swoje ulubione dresy. W miedzy czasie zwinąłem skrzydła na dół i wstałem, swobodnie szurały po ziemi jak miotła.  Spojrzałem na swoje rany, nadal tam były, głębokie i bolące. Zdarłem bandaże a one zniknęły kiedy tylko zetknęły się z ziemią.

Cały ranek krzątała się po domu sprzątając, dziś sobota, wiedziała że jeśli tego nie zrobi, ojczym nie da jej spokoju. Przyglądałem się jej cały czas, po prostu nie spuszczałem jej z oka nie umiałbym. O mało co zbiła szklankę, ale zanim spadła na ziemię umieściłem ją z powrotem na blacie w momencie w którym nie patrzyła w tą stronę. Kiedy zakończyła swoje obowiązki poszła zmienić dresy na luźne ciuchy, były ty spodenki za kolano i koszulka z jakimiś kotami, wiedziałem że pobiegnie na swoją wieżę. Tak nazwała miejsce na prawie najwyższym biurowcu w mieście. I tak oczywiście zrobiła, biegła uliczką aż w końcu dotarła do upragnionych schodków i wspinała się na górę w szybkim tempie. Lekko zdyszana usiadła w rogu budynku i podziwiała wschodzące słońce. NY jest piękne, tylko trzeba umieć dostrzec to piękno. Usiadłem przy niej z nadzieją że znów nie przesiedzi tu całego dnia. Postanowiłem zaryzykować, z resztą nigdy nie widziałem jak wyglądam naprawdę, jako ciało. Pojawiłem się prawie na szczycie wąskich schodków, ubrałem kurtkę zaraz po tym jak zwinąłem skrzydła. Wszedłem na dach i położyłem jej rękę na ramieniu a ona odskoczyła jak oparzona. Pokręciłem głową, zbyt nieufna.
-Spokojnie -zaśmiałem się a ona rozluźniła się pod moim wpływem - co tu robisz? - oklapłem obok niej i wpatrywałem się w nią z uśmiechem na ustach.
-Chyba to co ty - uśmiechnęła się delikatnie. Pierwszy raz widziałem jej rysy w świetle, prawdziwymi oczami. A nie tymi mglistymi które zawsze miałem.
- Uciekasz od problemów i starasz się być, w swoim świecie? - trochę zdziwiona moim pytaniem przytaknęła.  Jednak nadal wszystko wokół nas było mgliste. Uśmiechnąłem się kiedy niespodziewanie wsunęła dłoń w moją. Wtedy wszystko zgasło a ja otworzyłem oczy, więc to był tylko sen... Bella nadal spała w moich ramionach... Rozczarowany przyjrzałem się jej uważnie i mocniej ją utuliłem. Potrzebowałem mieć ją blisko siebie. Najgorsza była dla mnie świadomość że nic z tych rzeczy się nie wydarzyła.

 Przynajmniej jeszcze...

1.Ochrona

Gdyby nie to, że mam w życiu tylko ją. I tylko ona może mnie zrozumieć. Ja jestem jej drugą połówką, ale ona o tym jeszcze nie wie. Mój los jest dosyć dziwny. Wyleciałem z nieba... za nieprzyzwoite myśli. Ale w końcu dalej jestem chłopakiem, prawda? Jestem aniołem, który dostał szansę życia na ziemi. W głębi serca zawsze kochałem tą dziewczynę. Ona jest, inna. Po prostu jest wyjątkowa. 

Widziałem jej ciało drgające przy blacie biurka kiedy odrabiała zadanie. Podszedłem bliżej i patrzyłem na nią. Mogłem swobodnie jej pomagać przy zadaniach nie mówiąc ani słowa. Po prostu moje myśli, były w tej chwili jak jej. Moje skrzydła były rozwinięte ale schowane za plecami i obniżone do ziemi. Nadal były czarne, ale przez jej poprawę wpadły bardziej w odcień szarości. Nie była to po prostu już tak głęboka czerń. Ale nadal były słabe. Przyjrzałem się lepiej jej wyglądowi, rude włosy miała upięte w koka przez co jej tatuaż na karku był widoczny, był to znak nieskończoności. Był słodki jak dla niej, zauważyłem ze według mnie we wszystkim i ze wszystkim jej słodko. Zaśmiałem się wewnętrznie. Zerknąłem niżej, jej ramiona pokrywał cienki sweter a pod nim jasny podkoszulek. Miała na sobie też szorty i trampki. O wiele lepiej wyglądała w takim zestawieniu, niż w tych szpilach (nie wiem jak ona się w nich nie zabija) i krótkich spódnicach czy sukienkach. Zauważyłem że dużo o niej mówię, chyba trochę za dużo. Wepchnąłem dłonie do kieszeni spodni i patrzyłem jak wstaje żeby pójść na dół i wyjść na ogród. Znałem jej każde najmniejsze postanowienie i zamierzenie. Razem z nią znalazłem się w ogrodzie i przyglądałem się jej kiedy czytała swoje ulubione romantyczne książki, przy których prawie zawsze pojawiały się u niej łzy wzruszenia, co dawało przykład na to jaka ona jest uczuciowa.

 Do domu wrócił jej ojciec, jej matka była w szpitalu przez co ona miała problemy. Nie był to jej biologiczny ojciec bo ten zginął w wypadku samochodowym który z resztą sam spowodował. Jej ojczym nie lubił Belli, może nawet to jest zbyt delikatnie powiedziane, on jej nienawidził po prostu za to że była... 
-Gdzie ta ruda dziwka... -warczał pod nosem na nią. Poszedł do ogrodu i wyrwał jej książkę. Zdezorientowana Bella wstała i odsunęła się kawałek od niego. 
- Jesteś z siebie zadowolona?! To przez ciebie i twoje chore problemy twoja matka leży w szpitalu -splunął jej pod nogi a ja zacisnąłem szczękę i kazałem jej uciec do pokoju co zrobiła bez wahania. Nigdy nie żaliła się swoim rodzicom bo mieli dosyć obowiązków i pracy. Zostawiała wszystko samej sobie, sama szukała rozwiązań i rad dla siebie. Często starałem się jej pomóc, ale nie zawsze potrafiłem. Niestety nie rozumiem niektórych z tych rzeczy. Widząc jej cierpienia ja cierpiałem kilkanaście razy bardziej, to było jak cios prosto w serce który powodował że nie mogłem po prostu oddychać. Znowu zamknęła się w łazience, mogłem jedynie patrzeć jak przecina swoje nadgarstki kawałkiem metalu i płacze mieszając łzy razem z krwią. Z każdym cięciem zabierałem od niej tyle bólu ile tylko mogłem. A na moich nadgarstkach pojawiały się dwa razy mocniejsze cięcia z których wciąż sączyła się krew. Obdarłem dwa kawałki koszulki i owinąłem je wokół ran czując jak moje serce znów się łamie. Usiadłem przy niej i otoczyłem jej ciało skrzydłami chcąc żeby odczuła coś w rodzaju sztucznej tarczy. Słyszałem tylko jej nierówny oddech i czułem jak drgała. Otuliłem ją mocniej przez co się uspokoiła. Po prostu siedzieliśmy w ciszy a ja słuchałem jak bicie jej serca zwalnia do normalnego rytmu...

Wieczorem kiedy już leżała skulona w łóżku musnąłem jej rany palcami i umieściłem ją pomiędzy swoimi ramionami. Tak cholernie żałowałem że nie mogła poczuć jak bardzo chce ją chronić i jak mi zależy na jej szczęściu. Usnęła pogrążona w swoim wymarzonym świecie który zamierzałem jej kiedyś dać. Dokonam tego, po prostu w to wierzę. A nawet jestem tego pewien. Dla mojej małej księżniczki wszystko.

piątek, 7 lutego 2014

Prolog

Niebo, czy piekło?
W zasadzie, to nie zależy ode mnie, ale od mojej podopiecznej. Jestem... cóż może to niezwykłe, albo niewiarygodne, może dla niektórych chore... Ale, jestem duszą. Nie mam prawa się niestety ukazać, bo moje skrzydła staną się czarne, chyba że z moją dziewczynką byłoby naprawdę źle, i chciałby się na przykład zabić. Jako dusza, albo inaczej anioł mogę pozbawiać ją bólu, i przekładać go na siebie, ale, u mnie byłby kilka razy silniejszy w zależności od tego co ona czuła.  Jestem odzwierciedleniem zagubionej dziewczyny która jest moją podopieczną od zawsze. Może tu nie mówie o wyglądzie, ale o charakterze czy o uczuciach. Czujemy to samo. Ona jest tak samo piękna jak jej wnętrze, ale niestety jest zagubiona od bardzo dawna, a mianowicie od imprezy na której wszystko się zaczęło...

Jej rude włosy okalały jej twarz, zielone oczy wpatrywały się w podręcznik ułożony na jej kolanach. W jej głowie siedziały myśli na temat tej całej imprezy o której powiedziała jej, Cornell Rusch. Owszem ona jest wpływowa, ale płaska. Dobra, wiem jak to zabrzmiało, pomimo tego że jestem połączony z Bellą nadal, mam umysł. Odrzuciła książkę na bok olewając zadanie pierwszy raz w życiu, wstała i poszła do łazienki. Zajrzałem jej przez ramię, nawet nie wiedziała że jestem za nią, mogłaby mnie spokojnie przeniknąć, w tej chwili dosłownie jestem duchem. 'Nie rób tego', przekazałem jej w myślach, niestety jej reakcja była taka że zżerało ją poczucie nieodpowiedzialności czy coś takiego... Westchnąłem w duchu kiedy poszła po sukienkę. 'To niebezpieczne' W odpowiedzi dostałem, że może lubi niebezpieczeństwo. Kurwa jak tej dziewczyny trudno upilnować. Z przekleństwem jedno białe pióro odpadło od skrzydeł i spadło na podłogę tuż pod jej nogi. Zblakło calutkie pozostawiając tylko górę szarawą. Anioły też grzeszą prawda? Nie, chyba jednak nie.
- Ja pierdole mam gołębie w pokoju... -podniosła pióro i pogładziła je palcami z cichym chichotem. Kolejne pióro odpadło od moich skrzydeł, tym razem przez nią. Wywróciłem oczami, nawet nie mogłem zapanować nad jej emocjami, była tak pewna siebie...

Po prostu wyszła, poszła tam na pastwę losu, chociaż ja doskonale wiedziałem o tym co zrobi. Wiedziałem że prześpi się z trzema facetami naraz, naćpa się, schleje, a nad ranem wróci.

Moją konsekwencją był ból, rozrywał mi serce, już nawet pióra nie leciały, skrzydła po prostu tak jak i moje oczy stały się ciemne. Wtedy wiedziałem że straciłem skrzydła... Bo ona nie miała zamiaru naprawić swoich błędów.
A ja stałem się półmartwą duszą... Razem z nią.

Obserwatorzy